Dziennik cierpienia

Jeszcze nigdy nie byłam tak blisko śmierci jak wczoraj. To co wydarzyło się w ostatnich dniach to najbardziej traumatyczne i najcięższe doświadczenie w moim życiu.
Wiesia nie żyje. Umarła. Odeszła nasza ostoja, najlepsza Babcia na świecie, Nasza Mama.
Milczenie lekarzy, diagnoza postawiona w szpitalu nie pozostawiała złudzeń. Rak trzustki z licznymi przerzutami, zaatakowane węzły chłonne, kości.
Kiedy myślałam, że diagnoza to najgorszy dzień nie sądziłam, że najcięższe momenty przed nami.
Jedne z ostatnich posiłków zjadła prawie półtora tygodnia temu, później przestała. Ból, który się pojawiał był początkowo krótszy i jak przypuszczam mniejszy, później odstępy między bólami zmniejszały się by nasilić się maksymalnie. Ból nie uszlachetnia, ból to fizyczne, druzgoczące doświadczenie, zmienia rysy, pozbawia godności zabiera wszystko. Ból osoby, którą kochasz to Twój psychiczny ból.
Od dnia kiedy zaczęłam mieć złe przeczucia jeszcze przed szpitalem, gdy przeczytałam wszystko na temat tej choroby po jej wyjściu zaczął towarzyszyć mi ciągły strach.
To niesamowite jak bardzo możesz bać się, że widzisz kogoś ostatni raz, jak pędzisz na każde zawołanie, jesteś w ciągłej gotowości.
Cierpienie bliskiej osoby zmienia wszystko w Twoim życiu, determinuje każde Twoje działania.
Zaczynasz żałować, że robiłeś czegoś za mało, a jednocześnie robisz wszystko by być w pełnym znaczeniu tego słowa.
Dziś myślę, że najgorszym dniem był poniedziałek, wizyta u onkologa.
Jeszcze dzień przed wizytą u onkologa wzywaliśmy karetkę, miała ciężki oddech i ogromne duszności. Duszności były skutkiem nowotworu płuc utrudniającego oddychanie. Zaczęła mówić, że nie wytrzyma do poniedziałku, że nie da rady.
Nie wstawała od tygodnia, bolało ją ciągle, nie jadła.
W poniedziałek była bez sił , wyczerpana, bolało bez przerwy. Na zmianę chciało jej się wymiotować, ciągle było jej duszno, pomimo pootwieranych szyb. W tym dniu masowałam ją przez 6godzin, ból wędrował wszędzie. Kiedy masowałam czułam pod skórą guzy i wybrzuszenia. Guzy, których nienawidzę, które nam ją odbierały.
Jednocześnie wiedziałam, że ta wizyta to Jej nadzieja, nadzieja nas wszystkich na poprawę, na funkcjonowanie bez bólu. Nic takiego się nie wydarzyło, cud się nie zdarzył.
Lekarz spoglądał na zegarek, był spóźniony. Poprosiłam, żeby wyszli z gabinetu i przycisnęłam go.
Powiedział, że daje jej kilka tygodni. Może dostać chemie jak zacznie jeść i przestanie boleć.
Czyli, że musi zdarzyć się cud. I jeśli on się zdarzy to pójdzie do szpitala na biopsje ,której może nie przeżyć a następnie chemię, która może ją zabić.
Być może ta wizyta, brak leczenia a jedynie uśmierzanie nieskuteczne zresztą wywołały u Niej ból psychiczny.
Gdy przyjechaliśmy do domu, Adrian pojechał po lekarstwa.
Wyła z bólu, płakała. A ja masowałam ją przytulałam i wyłam razem z nią.
Wiesia położyła się na podłodze i błagała, żebym nigdzie jej już nie zabierała, że nie chce już schodów, chce odejść, chce umrzeć. A ja powtarzałam jej, że jej potrzebujemy. Nie byłam gotowa na Jej śmierć. Byłam z Nią sama. Byłam przerażona i bezsilna. Kazała zadzwonić po Tatę.
Dziś wiem, że Ona naprawdę chciała wtedy umrzeć, czuła że koniec się zbliża.
Podobno człowiek w chorobie nowotworowej umiera, gdy czuje gotowość na tą śmierć, gdy się z nią pogodzi, gdy widzi gotowość bliskich. Ja jej tej gotowości nie dałam, nie potrafiłam.
W tym dniu zasnęła umęczona i wykończona.
Spała całą noc bez bólu, rano obudziła się i zjadła śniadanie. Czuła się dobrze, nie bolało, pisała do mnie smsy jak za starych czasów. Miałam wrażenie, że wszyscy poczuli ulgę, cieszyli się.
A ja byłam przerażona.
Przyjechaliśmy do niej z Misią i spędziliśmy razem całe popołudnie. Skłamałam, że wygląda o niebo lepiej niż poprzedniego dnia. Wyglądała gorzej. Rysy wyostrzyły się jeszcze bardziej, twarz była żółto blada, przezroczysta, Śmiałyśmy się, żartowałyśmy, oglądałyśmy gdzie Busia pojedzie na wakacje, pozwoliła zjeść jej nieprzyzwoitą ilość cukierków. Rozmawiałyśmy, że pojedziemy do spa na następny dzień mamy, że umyjemy jej włosy, że wyjdziemy gdzieś jak tylko nabierze sił, pójdziemy do fryzjera i na lody.
Powiedziała Misi, że będzie za nią tęsknić i miałam świadomość, że nie chodzi o zbliżający się wyjazd. Byłyśmy blisko, leżałyśmy razem pod kołdrą a później grałyśmy w planszówki. Wewnątrz czułam przejmujący smutek i ból.
Zrobiłam jej fasolkę z bułką tartą i zjadła ją ze smakiem.
Czułam się słabo, cały dzień byłam w nienajlepszej formie. Poniedziałkowe przeżycia siedziały w głowie mocno, czułam ogromny strach ,że to wróci.
Bardzo chciałam powiedzieć Adrianowi co czuję, jak bardzo jestem przerażona. Myślałam jednak, że nie mam prawa gwałcić jego nadziei, jego spokoju.
Poszłam pod prysznic i płakałam, a gdy wyszedł do pracy stało się coś dziwnego. Czułam Jej zapach. Z racjonalnego punktu widzenia to nie miało prawa się zdarzyć. Zapach przychodził i odchodził. Przecież umyłam  włosy , umyłam się cała, przebrałam się w piżamę.
 Czytałam  dużo o umieraniu, jak rozpoznać ten moment, co robić , jak dać jej oparcie.
Płakałam, że nie jestem gotowa. Całą noc świeciła się lampka, bałam się ją zgasić.
Następnego dnia mieliśmy jechać do hospicjum załatwić wizyty domowe lekarzy i pielęgniarek.
Smsowałyśmy jak byłam w pracy. pisała, ze Tata ma jej kupić pierogi z jagodami. Śmiałyśmy się, że będzie je lepił.
Cały czas czułam otępiający strach i stres.
Gdy wracałam z pracy po 12 czułam Jej zapach w samochodzie. Otworzyłam szyby, ale on nie zniknął. Pomyślałam, że muszę odpocząć bo zaczynam wariować.
Zaczęłam szykować obiad i powiedziałam Adrianowi, że zaczyna siadać mi psycha bo od nocy i podczas jazdy z pracy samochodem czułam Jej zapach.
Powiedziałam mu również najdelikatniej jak potrafiłam, że Mama czuje się lepiej, mamy nadzieję, że tak zostanie, ale musimy być bardzo czujni uważni.
Gdy zadzwonił Tata przed 13 i usłyszałam jak Wiesia krzyczy z bólu ,wiedziałam, że musimy jak najszybciej się tam znaleźć.
Podróż wydawała się wiecznością.
Na wyraźną prośbę Taty zadzwoniłam po karetkę, a oni znowu nie widzieli potrzeby przyjazdu.
"Proszę Pani to jest pacjentka onkologiczna w takim stadium choroby, co my tam mamy zrobić, po co przyjeżdżać".
Wiedziałam, że ich przyjazd nie ma sensu, że tylko ją wymęczą, lub co gorsza będą chcieli zabrać.
Nie wyobrażałam sobie jednak forsować teraz z rodziną, żeby odpuścić ich ostatnią deskę ratunku.
Gdy weszłam do pokoju byłam już pewna, że odchodzi. Leżała, miała gęsią skórkę i chłodne ciało, zapadnięte oczy, nie otwierała ich. Skóra była przezroczysta, żyły niewidoczne. Miała też klasyczną przedśmiertną bruzdę na nosie. Merytorycznie byłam świetnie przygotowana.
Tylko merytorycznie.
Miałam nadzieję, że nie będzie się męczyć tym razem i odejdzie bez bólu.
Trzymałam ją za rękę, całowałam chłodną głowę, przytulałam. Powiedziałam, że wszyscy ją kochamy, że jest dzielna, że zaraz już nie będzie boleć.
Odpowiedziała, że wie i później już zaczęła majaczyć o Mamie, że chce do niej, zaczęła ją wołać.
To wszystko trwało bardzo długo, albo tak mi się wydawało, bo później okazało się, że nie więcej niż godzinę.
Przyjechała karetka i zaczęły się głupie pytania i komentarze. Jak dla mnie mogliby się zebrać do drugiego pokoju albo wyjść, nie było z  nich pożytku, tylko męczyli ją.
Bezskutecznie próbowali podpiąć jej  kroplówkę, pokłuli Ją tylko.
Gdy się udało, nie spływała jak trzeba, Wiesia leżała na tej ręce. Poprosiłam, żeby ściągnęli i ciśnieniomierz  i podirytowany lekarz powiedział, że po kroplówce muszą jej zmierzyć znowu.
Ciśnieniomierz ją uwierał, ich wizyta tylko jej przeszkadzała w spokojnym odchodzeniu.
Parę razy próbowali ostro mnie przepędzić, ale głaskałam ją dalej i przytulałam, mówiłam, że kocham i dziękuję za wszystko.
Powiedziała, żeby to zabrali i kazałam wszystko odłączyć.
Z jej ręki leciała krew rzadka jak woda.
Kazała zawołać Tatę. On stał przerażony na dole na klatce schodowej.
Siłą zagoniłam go na górę.
I później to już tylko minuty były. Wszyscy płakaliśmy.
Odeszła.
Gdy schodziłam po schodach do Radka i Misi odczytałam ostatniego smsa od niej, którego nie widziałam wcześniej. Żartobliwego z uśmiechniętą buźką.


Dzień poprzedzający Jej śmierć to najlepsze co była nam dane.
Nie mogłabym wyobrazić sobie lepszego pożegnania.
Buziak ,którego przesłałyśmy sobie jak wychodziliśmy tego dnia zapamiętam na zawsze.
Dziękuję Ci Kochanie za wszystko co nam dałaś.
Ból po Twojej stracie jest nie do opisania.


Komentarze

Popularne posty