Zatruta woda

Pewnego popołudnia gdy jak co dzień mówiłam Misi jak będzie wyglądał cały jej następny dzień, kto ją zaprowadzi i odbierze z przedszkola usłyszałam stanowcze:
Ale ja nie chcę jechać do Taty.
Dlaczego?
Bo nie chcę.

Właściwie mogłabym nie zadawać tego pytania.
Przecież wiem czemu, bo nieraz o tym mówi.
Dziś widzę że pięcioletni Człowiek wie już doskonale czego chce a tym bardziej czego nie chce. Ma też w sobie coś co zanika w późniejszym "dorosłym" życiu - rozbrajającą szczerość. Potrafi wywalić między oczy coś, z czym niejednokrotnie dorosły bardziej by się szczypał.
Zdumiała mnie jej stanowczość.Pomyślałam sobie, że być może ja na jej miejscu jeździłabym nawet nie chcąc tego, bo zawsze uczona byłam pewnej spolegliwości i podporządkowania, wyrażenie swojego zdania- zwłaszcza gdy nie spotykało się z aprobatą było tłumione w zalążku.
Skąd więc w tym małym organizmie tyle zdecydowania i stanowczości?

Sytuacja relacji Misi z jej ojcem uległa przeobrażeniu już w wakacje, a raczej po pierwszym tygodniowym wspólnym wyjeździe.
Ten wyjazd kosztował mnie sporo.Prawie codzienne rozmowy telefoniczne podczas których Misia była smutna i dopytywała ile jeszcze dni do powrotu, czy jak obudzi się rano to już pojedzie?
Jego podirytowany sms "Nina znowu zrobiła kupę w majtki nie wiem o co chodzi".
Moja bezsilność.
Bo tygodniowy wyjazd z dzieckiem to już nie cztery godziny.Czasem pojawiają się problemy, dziecko nie chce czegoś zjeść, lub jest chore, ma zły humor.
Bo widocznie coś się dzieje w tej małej główce, jakiś smutek, skoro Dziecko systematycznie załatwiające się do ubikacji zaczyna mieć z tym problem.
Jestem daleko i poza pieprzonym telefonem nic nie mogę.
Po powrocie opowiadania w których występowała Kola i przyjaciółka z placu zabaw, a nigdy tata.
Powrót z wakacji, który jak przypuszczaliśmy będzie ciężki choć obstawialiśmy głownie noce.
Misia była nieswoja, dostawała histerii, które trwały nawet godzinę.Sprawiała wrażenie jakby coś odreagowała.
Być może tęsknotę.Nie wiem.
Coraz częściej zaczęła powtarzać, że nie chce wyjeżdżać bez nas i że ten wyjazd  było dla niej za długi.
Od spotkań cotygodniowych zaczął się wyślizgiwać pracą na popołudnie.
Z wywalczonych w sądzie spotkań raz na tydzień na cały dzień zrobiły się czterogodzinne spotkania raz na półtora, dwa tygodnie.
Przyszło mi w tej relacji grać większą idiotkę niż jestem i przyjmować za pewnik 3 tygodniową jelitówkę u jego najmłodszego dziecka.
Przyszło mi odbierać wiadomości "wytłumacz jej to jakoś" na które odpisywałam "zadzwoń do niej".

Misia stygła w tej relacji.
Stygła brakiem stabilnego kontaktu.Telefonu poprzedzającego spotkanie z rozmową "co będziemy robić razem gdy się zobaczymy" by mogła wiedzieć że ma na co czekać i przebierać nogami.
Stygła obietnicami, które nigdy nie miały być zrealizowane.
Stygła brakiem czasu spędzonego tylko we dwoje.
Przestała o nim mówić cokolwiek, a na stwierdzenie że jedzie do Taty mówiła że nie chce lub że pojedzie tylko na minutkę.
Sadzę że poczuła jak trzecioplanową rolę gra w jego życiu.
Pobyty u niego podsumowała krótkim oglądałam bajkę, bawiłam się z Kolą.
Któregoś dnia gdy byłyśmy w naszym dziewczyńskim klubiku (pod kołdrą) powiedziałam, że może zawsze przyjść pogadać o czymś co ją martwi lub smuci.
Tata nie bawi się ze mną nigdy
Któregoś dnia otwarcie napisałam mu że Misia nie chce by odebrał ją z przedszkola.
Nastąpił przełom.
Wcześniej gdy była mniejsza po prostu miała spakowaną torbę na weekend i jechała, teraz wyraża co czuje.
Mama napisz Tacie że nie chce.
Piszę.
Atmosfera gęstnieje i w powietrzu słychać zarzut i niechęć w moim kierunku.Bo znam tego człowieka na tyle, że wiem, że nie analizuje przyczyny, widzi tylko skutek. I że nigdy nie zrobi rachunku sumienia ale na pewno obwini mnie.
Jeśli tak ma być, niech tak będzie, wolę wrogość w moją stronę niż przeciw dziecku.
Mam taka refleksję.
Moment w którym słyszy się że dziecko "nie chce"powinien być przełomem i zmianą.Przełomem by ratować tonący statek, popracować nad relacją ze swoim dzieckiem.Pod warunkiem jednak że się tego chce.
Na relacje z Dzieckiem pracuje się latami.Wszystkim.Każdym gestem i słowem.
Czy kiedykolwiek posunęłabym się do tego by usiłować zniechęcić Misi ojca?
Nigdy. Byłoby to krzywdą dla niej.
Czuję niepokój, bo za tym "nie chce" stoi zranienie.Coś wielokrotnie zadało jej ból by dojść do takiego etapu.

Mogę tylko wyrzucać sobie, że związałam się z nieodpowiednim człowiekiem, że widziałam tego kogo chciałam widzieć, czyli człowieka z którym mogę założyć rodzinę i stworzyć dom.
Myliłam się.
Z drugiej strony jednak nie miałabym Dziecka takiego jak Misia.
Gdyby kiedykolwiek coś mi się stało nigdy nie chciałabym żeby Misia była z nim.To byłoby bardzo nieszczęśliwe dla niej życie.

Tyle złego od niego było  w naszym życiu i nadal jest.To jak zatruwanie wody którą pijemy.

Komentarze

Popularne posty