The end.

Trzy razy w życiu stresowałam się bardzo mocno.Każdy z tych"razów"był inny.Pierwszy z nich to dzień narodzin Mimi.Ale to bardziej przypominało miliony motyli w brzuchu.Stres otępiajacy ale ze szczęściem w tle.Drugi stres to pierwsza rozprawa alimentacyjna.Po nocce w pracy,z Teściem na korytarzu, z bólem w sercu i poczuciem misji.Trzeci rozwód-rozprawa finałowa czyli ta z 6 listopada.Ostatnia.Czy łatwo jest siedzieć z boku i słuchać o swoim małżeństwie?Nie.Wysłuchiwać pseudoargumentów,że koty,kłótnie,osobne spacery.Kłamstwa.Znowu.Można do tego przywyknąć,naprawdę.I w smutnej ciszy tylko słuchać kluczenia,by nie ujawnić że pawdziwy powód z krwi i kości był.Że to kobieta.Może w swej naiwności na sam koniec  chciałam usłyszeć,że były momenty...Że było dobrze.6 lat życia.Koniec.Cudowny owoc-piękna i mądra Mimi.I sędzina która usiłowała wytłumaczyć mu,że pojawienie się dziecka to naturalny etap,że pewne potrzeby na chwilę schodzą na dalszy plan,że trzeba dać sobie czas na odnalezienie w tej sytuacji.Czy jestem zadowolona?To złe pytanie.Wiem,że ten człowiek okazał się emocjonalną kaleką, niezdolną do osiągnięcia kompromisu.Człowiekiem niezdolnym do funkcjonowania w tej rodzinie.I jak sądzę- w żadnej innej.Bo jeśli za sytuacją obecną nie pójdą żadne wnioski historia się powtórzy.Kogoś zaboli...
Pan w skupie złota na moich oczach rozłupał  obrączkę wyciągając z niej kamienie.Ścisnęło mi gardło.Zostały mi kamienie w woreczku i wyrok sądu.Tyle na koniec tego rozdziału.

Komentarze

Popularne posty