Cykl Zwierzenia z Porodówki.Opowiada Mama 9 miesięcznej Niny

czyli ja ;)
24 wrzesnia.Ciepły niedzielny poranek. Wstaję z łóżka i czuję, że coś mokrego leci mi po nogach. Acha! Wertuję w głowie co dr Google pisał na temat odchodzących wód.
Czy mam ochotę dzisiejszy dzień spędzić na stole operacyjnym?Stanowczo NIE! Ale jak ktoś mądrze powiedział "wlazło to i wyleź musi", więc nie ma co poddawać się panice.
Idę wziąść prysznic i umyć włosy, zrobić delikatny makijaż w końcu dziś wydarzą się rzeczy, które mogą te prozaiczne czynności odsunąć w nieznane "kiedyśtam".
Pakujemy torbę do samochodu i myślę "Rany!wrócimy w trójkę!".Nie mieści mi się to w głowie.Przecież termin cesarki ustalony mam na jutro!
W szpitalu głucha cisza.Wychodzi pielęgniarka i moją historie wodną podsumowuje krótko-" dziś trzeba ciążę rozwiązać".Krew z twarzy w tej chwili spływa gdzieś w okolicę kostek. Serce wali mi jak szalone. Przebieram się w tshirt XXXL, który w 9 miesiącu ciąży spokojnie przeistoczył się w XL i ledwo zasłania mi pośladki.Szereg badań, koziołek (prawie jak Mont Everest na tym etapie) i zaskakująca diagnoza- ilość wód płodowych w normie. Czekamy!Między moimi nogami ląduje wkladka, która zaczyna się przy pępku a kończy przy krzyżu.Na nią mają  płynąc sobie moje wody. Nie płyną przez kolejne godziny. Emocje opadają. Lekarz podczas obchodu sugeruje mi, że posikałam się. Puszczam to mimo uszu, nie chcę się denerwować. Wieczorem ktg. Pielęgniarka "na bogato "smaruje mi brzuch przezroczystą mazią, gdy pytam o ręcznik do wytarcia rzuca mi niezbyt przyjemne spojrzenie i podsumowuje "to szpital jest!ręką wytrzeć". Tym oto sposobem mój ledwo załaniający pupę tshircik ma również plamsko z przodu. Ultrasexy!
W nocy 25 stopni, pozamykane szczelnie okna, koleżanka z łóżka obok chrapie. Fistaszka w brzuchu ćwiczy fitness. Rozciąga się, kopie, wierci.Zamszowy głos Liany del Rei w słuchawkach i oczekiwanie na sen. Niespełna 3 godziny później gdy sen skutecznie spływa na moje powieki budzi mnie świtało i doniosły głos pielęgniarki "Temperatura i ważenie".Po jakiego grzyba o 5,30 ja się pytam?Wpisuje w karte i gasi światło.Pośpię-myslę i w tym samym momencie wjeżdża Pani. która głośno chlasta podłogę mopem. No to dzień dobry-szpitalna rzeczywistość.
Dziś jest ten dzień. Termin cesarki. Nic nie jem, powinnam być na czczo. Podczas badania na koziołku syczę "To nie boli"uświadamia mnie Pani doktor. Może i jej nie boli gmeranie mi w środku, ale mnie owszem.Otwieram usta, żeby zadać pytanie, ale pielęgniarka karci mnie ruchem głowy"Pani doktor notuje"uświadami mi. Pomiędzy jednym a drugim hieroglifem mówię, że na dzisiaj miałąm ustalony termin cc.Pani doktor podsumowuje "Ilość wód w porządku, pewnie się Pani posikała, ja terminu cesarskiego nie ustalałam, źle wyliczony termin porodu, czekamy na rozwój akcji porodowej". A później pada jeszcze absurdalne stwierdzenie, że dostanę zastrzyk na rozwój płuc u dziecka bo jest za małe. Zastrzyk taki dodam, daje się do 35 tc. Ja jestem w 39!
Lekarka na zadane pytanie dlaczego mam mieć podany taki zastrzyk pyta kim jestem z zawodu. Moje pytania wyraźnie ją irytują. Mówi mi wprost, że zagrażam życiu swojego dziecka.
Tego jest już za wiele.Kontaktuje się z moją Czerwonowłosą dr Beti, która jest równie zdziwiona rozwojem wypadków jak ja.Sugeruje mi, żebym wypisała się ze szpitala. Robię to bez mrugnięcia okiem.
Dwa dni później jestem już w szpitalu w Rudzie Śląskiej- gorąco polecanym przez dr Beti.
Lekarze i pielęgniarki są życzliwi, jestem zaskoczona ogromnie.Szpital wprawdzie jest nie pierwszej młodości, ale czuję, że to jest to miejsce. Tu Fistaszka przyjdzie na świat. Wieczorem pielęgniarka prosi bym się ogoliła.Dokonuje w łazience krwawej rzezi zacinając się niemiłosiernie.Rano dostaję ultrasexy kimono, jestem na czczo. Nie mogę pić. Podpinają mi welflon.Pierwszy raz mam coś takiego w ręce, nigdy wcześniej nie byłam w szpitalu.Jestem piąta w kolejce. Siedzimy z Mężem na korytarzu.Denerwuję się okropnie.W końcu koło 13 pielęgniarka przynosi pojemniczek z czymś do wypicia(lekarstwem). Nie pamiętam co to było ani jaki miało smak.Kilkanaście minut później jadę na sale operacyjną.Mąż zostaje za drzwiami, nie może towarzyszyć mi podczas operacji. Denerwuję się jak nigdy w życiu. Na sali jest kilka osób, mówią coś, ale ja nic nie słyszę. Każą mi zrobić koci grzbiet(to naprawdę trudny temat pod koniec ciąży) między moimi kręgami ląduje znieczulenie.W tym momencie też podpinają mi cewnik.Nie czuję tego.Anestezjolog każe podnieść mi nogę-podnoszę. To samo dzieje się z drugą. Pyta czy je czuję. Czuję. Każe podnieść mi nogę. Jestem pewna że podnoszę.Ale moje nogi leżą nieruchomo.Znieczulenie działa. Jestem świadoma.Parawanik ląduje na mojej klatce piersiowej. Czuję się dziwnie, mrowi mnie w brzuchu, czuję gwałtowne szarpnięcie. Nie wiem ile czasu mija.Słyszę płacz. Kto to płacze?Pielęgniarka pyta":miała być córka?Tak- słyszę swój głos."To jest Córka", odpowiada i pokazuje mi najpiękniesze Dziecko na świecie. Jest taka piękna, że nie wierzę, że jest moja. Trzyma ją w rękach, jest taka Malutka, bezbronna. Moja Córka. Kładzie ją przy mojej twarzy"Jest zdrowa?"pytam, a po policzkach płyną mi wodospady ciepłych łez.Zdrowa-odpowiada.Przytulam policzek do małego policzka. Moje Dziecko. Czuję jej ciepło, oddech i nie dowierzam."Musimy ją zabrać" słyszę, że Maluszka znowu zaczyna płakać.Czuję spokój. Teraz mogą już robić ze mną co chcą. Jest mi wszystko jedno.Po zszyciu wywożą mnie na korytarz. Nie mogę podnosić głowy przez 6 godzin od operacji. Szukam wzrokiem Męża. Nie ma go. Jadę windą,Wjeżdżam do pokoju.Jest i mój Mąż. "Widziałeś ją?"pytam."Tak" odpowiada."Piękna jest".
Moja Córeczka, urodzona 28.09.2012, godz. 13.50
I wiem już, że nasze życie zmienia się bezpowrotnie.Teraz jesteśmy w Trójkę. Wreszcie!

Komentarze

Popularne posty